“Selfie” – to tytuł książki Marka Belki, która na początku czerwca ukaże się w księgarniach. Jak zapowiada wydawnictwo, motywem przewodnim “Selfie” jest biografia Belki; bogata, niekonwencjonalna, a równocześnie konsekwentna, osnuta wokół dwóch pasji profesora – nauki i polityki.

Autor nie portretuje tylko siebie, ale też wiele osób, które spotkał na swojej rodzinnej, naukowej i politycznej drodze. Jak sam wyznaje, jego pasją jest “kolekcjonowanie ludzi” – znanych i nieznanych, zawsze jednak nietuzinkowych. Jednym i drugim poświęca wiele uwagi oraz ciepłego zainteresowania.

Na 300POLITYCE publikujemy drugi fragment książki. Pierwszy dostępny jest tutaj.

*****

Obniżka stawek podatkowych nie uczyniła cudu wyborczego i nadszedł czas trudnej kohabitacji prezydenta z rządem AWS. Spece od politycznej meteorologii prognozowali zachmurzenie duże i fronty burzowe, ale sprawdziło się to mniej więcej tak samo jak przewidywanie pogody. W każdym razie normalne, konstruktywne rozmowy Aleksandra Kwaśniewskiego z Jerzym Buzkiem były na porządku dziennym i nie budziły żadnych sensacji.

To był czas czterech wielkich reform. Okres spiętrzenia ważnych dla kraju ustaw, które prezydent, z racji swoich praw konstytucyjnych, mógł albo podpisać, albo zawetować. Podpisywał. Aleksander Kwaśniewski był reformatorem, ale też prawdziwym liberałem. Historia nie zarzuci mu, że cokolwiek wtedy hamował czy utrudniał, choć mieliśmy świadomość, że niektóre założenia reform – delikatnie rzecz ujmując – nie były doskonałe.

Dotyczyło to przede wszystkim koncepcji nowego podziału administracyjnego Polski. Zmniejszenie liczby województw – z 49 do 16 – było rozsądnym posunięciem, choć szesnastka, w mojej opinii, i tak została przestrzelona o dwa, trzy województwa. Mniejsza z tym. Był to dobry ruch, który kapitalnie ułatwił Polsce absorpcję środków unijnych, a dla ekonomisty to argument nadrzędny. O ile jednak z województwami reforma poradziła sobie prawidłowo, o tyle siatka powiatów stała się tak gęsta, że aż krępująca ruchy. Nie oszukujmy się, ulepiono ich o połowę za dużo. Czterysta. Nie wiadomo po co. Wiadomo natomiast, że ograniczenie liczby powiatów do dwustu wpłynęłoby dodatnio na finansowanie państwa. To naprawdę łatwo policzyć. Zwracaliśmy na to uwagę prezydentowi, ale on wykonywał uspokajające gesty.

– Spójrzcie na to inaczej – mówił. – Dzięki tej reformie każdy ma swój kawałek władzy, ale i współodpowiedzialności, a to daje równowagę systemu politycznego. Samorządność to stabilizacja kraju. Można zarzucić temu modelowi myślenia uproszczenie czy wręcz naiwność, ale coś w nim było.

O reformie numer dwa, czyli przebudowie szkolnictwa, nie wypowiadam się z przyczyn kompetencyjnych. Trzeba by o nią zapytać Basię Labudę.

Reforma numer trzy to OFE. Duży, osobny temat. Zasługujący na to, aby poświęcić mu odrębny rozdział. Z kronikarskiego obowiązku i z całym krytycyzmem, jaki mam dziś, powiem tylko tyle, że wówczas wszyscy byliśmy zwolennikami Otwartych Funduszy Emerytalnych. Mniej lub bardziej entuzjastycznie, ale popieraliśmy wtedy ten projekt, kompletnie nie rozumiejąc konsekwencji.

Wreszcie czwarta noga stołu reform: zdrowie. Nie doradzałem w tej kwestii bezpośrednio, ale obserwując budowę tego systemu, zyskałem przekonanie, które nie opuszcza mnie do dziś – gdyby nie NFZ oraz stworzony wtedy model, mielibyśmy z finansowaniem służby zdrowia kłopoty, i to niebagatelne. Z pewnością zdolne utopić budżet. Rozumiem narzekania na służbę zdrowia i jej funkcjonowanie w polskich realiach, ale nie zmienia to mojego poglądu na słuszność poczynionych wówczas zmian.

Najbardziej frapuje mnie jednak reforma, której nie było, choć być powinna – reorganizacja podatków. Jak pamiętamy, była to epoka, w której pojawiło się widmo podatku liniowego. Ducha jednej, wspólnej dla wszystkich stawki podatkowej wywoływał najchętniej Leszek Balcerowicz. Bez względu na konsekwencje. Zwolenników jego teorii nie interesował fakt, że finanse państwa niebezpiecznie trzeszczały i trzeba było drastycznie ograniczyć wydatki, na przykład obniżając indeksację emerytur. Pomijali też taki drobiazg, że – uczciwie licząc (a ministerstwo finansów dokonało takich obliczeń) – ten model skalny kosztowałby budżet Polski kilka miliardów złotych. Mimo to Leszek Balcerowicz chciał wprowadzić podatek liniowy. Głosił hasła nowych miejsc pracy i konsekwentnie parł w stronę swojego pomysłu.

Nie ukrywam, że byłem – i jestem do dziś – przeciwnikiem tego rozwiązania. Uważam je za regres cywilizacyjny. Liniówka jest dobra dla krajów trzeciego świata. Państwo wysoko rozwinięte powinno mieć podatki progresywne. Jest to jeden z nielicznych sposobów łagodzenia nierówności dochodowych.

Balcerowicz, ówczesny wicepremier, toczył na temat podatku liniowego długie rozmowy z prezydentem Kwaśniewskim. Byłem ich uczestnikiem i maglowałem profesora Leszka z całą bezwzględnością, dowodząc, że jego koncepcja z pewnością stworzy nowe miejsca pracy, ale na Seszelach, bo przyniesie korzyść jedynie najlepiej zarabiającym, a to tylko 2,5 procent podatników. Leszek Balcerowicz chyba nie zapamiętał pozytywnie tamtych rozmów, bo w ich efekcie prezydent zdecydował się zawetować jego ustawę. Jeśli zatem ktoś chce znaleźć winnego faktu, że w Polsce nie wprowadzono wtedy podatku liniowego – to ja się zgłaszam. Jestem winowajcą. Jedynym, bo Aleksander Kwaśniewski, mimo że przychylił się wtedy do mojej rady, nie był do końca przekonany i chyba miał do mnie o to trochę żalu.

Politykę budżetową czasów współczesnych mojemu doradztwu w Pałacu, oceniałem krytycznie. Leszek Balcerowicz wydał kiedyś dokument, w którym przedstawił przekonywający wywód, że sfinansowanie czterech reform jest niemożliwe przy jednoczesnym zachowaniu dyscypliny finansów publicznych i ograniczeniu deficytu. Potem jednak jakoś zapomniał o tej analizie.

Nie było zatem żadnej niespodzianki w tym, że reformy wystartowały, a de cyt budżetowy narastał. Na dodatek kurs, jaki obrała ówczesna Rada Polityki Pieniężnej, sprawiał, że gospodarka zdecydowanie spowolniała. Pamiętamy słynną dziewięćdziesięciomiliardową dziurę Bauca, która albo istniała, albo nie istniała, ale na pewno nam groziła. Nie była też zrządzeniem losu ani zjawiskiem kosmicznym, tylko bardzo dosłownym efektem błędnej polityki gospodarczej.

Marek Belka SELFIE
Copyright © Maria i Piotr Belka
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Studio EMKA, Warszawa 2016