To już jest jasne – Ryszard Kalisz nie wystartuje w wyborach prezydenckich. Na konferencji prasowej w Sejmie – na której towarzyszyli mu jego współpracownicy – szef stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska stwierdził, iż głównymi powodami jego niechęci do startu są: miałka i niepoważna kampania wyborcza, a także mnogość lewicowych kandydatów.

Zanim Kalisz ogłosił swoją decyzję, długo wymieniał problemy, z jakimi boryka się dziś polskie państwo. Mówił o kryzysie instytucji – np. rządu, o którym Kalisz mówił, iż podejmuje decyzje na podstawie tabloidów – a także straszył wpadnięciem w “pułapkę średniego rozwoju” po 2020 r.

Odniósł się także do swoich niedoszłych konkurentów. Kalisz drwił, iż jedynym powodem startu Bronisława Komorowskiego ma być rzekomo jego wysokie zaufanie społeczne. – Ja mam 42 proc. – podkreślił szef DWP. Krytykował kampanie innych kandydatów. Mówił o wielkich pieniądzach, które pompuje się w efektowane konwencje i zabiegi marketingowe. – Mamy kryzys procedur wyłaniania osoby na najwyższy urząd w państwie. To nie jest kampania, to są jakieś przekomarzania – mówił Kalisz.

Były polityk SLD sporo miejsca poświęcił mówieniu o niespełnionym marzeniu o zjednoczonej lewicy. – Chciałem jednoczyć lewicę. Ale jak można jednoczyć lewicę, kiedy do boju stanęło kilku kandydatów? Tak nie można jednoczyć. Mówiłem, że warunkiem mojego startu jest warunek polityczny. Aby w wyborach prezydenckich doprowadzić do jedności lewicy. Szans na to dziś nie ma, bo zgłosili się inni kandydaci. Każdy każdego chce na lewicy pokonać. Chcą dominacji. A nie może być dominacji. Bo lewica musi się składać z całej przestrzeni. Dziś różnice będą się pogłębiać, a ja tego nie chcę. Jestem człowiekiem kompromisu. A wybory prezydenckie są początkiem dalszych konfliktów na lewicy. – przekonywał Kalisz.

Już 31 stycznia pisaliśmy na 300POLITYKA, że są coraz mniejsze szanse na to, że Ryszard Kalisz wystartuje w tych wyborach. W piątek stało się to oficjalne. Kaliszowi – jak sam powiedział – jest bardzo smutno, wręcz przykro. Jego decyzja ma jednak kilka aspektów dla wyścigu, który na lewicy jest też próbą sił przed ewentualnym nowym rozdaniem. Oto cztery z nich.

Pozycjonowanie się w rozgrywce na lewicy. Kalisz w swojej kalkulacji obawiał się zapewne, że jego hipotetyczny słaby wynik osłabia go w tej rozgrywce, która od kilku miesięcy toczy się po lewej stronie. Momentem przełomowym będzie 10 maja i wynik Magdaleny Ogórek oraz Janusza Palikota. Im słabszy, tym większe szanse że na gruzach wokół SLD i TR powstanie nowa formacja, a Kalisz swoim wynikiem mógłby tylko utrudnić swoje szanse na poważne zaistnienie w tej grze. I chociaż deklaruje, że wybory są początkiem konfliktu na lewicy, to nie zmienia faktu, że właśnie 10 maja otworzy się nowy etap tej rozgrywki.

Kogo poprze Kalisz (i Napieralski)? Rezygnacja z wyścigu Kalisza sprawia, że w najbliższych tygodniach i miesiącach będzie miał do odegrania już tylko jedną rolę – poparcie PBK lub kogoś innego. Kalisz może użyć tej karty zarówno w rozgrywce z SLD i Millerem, jak i Dużym Pałacem, czy ludźmi na lewicy, którzy chcą budować własny projekt. To wszystko mając na uwadze swoje polityczne przetrwanie. To karta słabsza niż niegdyś, ale mocne poparcie np. Bronisława Komorowskiego byłoby dla sztabu prezydenta najlepszym możliwym podkreśleniem tezy, że Komorowski nie jest tylko kandydatem PO, tylko “obywatelskim”, reprezentującym więcej niż jedną opcję polityczną. Drugą liczącą się postacią na lewicy, który może w ten sposób zagrać, jest Grzegorz Napieralski, który zadeklarował, że swoją decyzję ogłosi w maju.

Łatwiejsze zadanie Grodzkiej. Było wątpliwe, czy Ryszard Kalisz zdoła zebrać 100 tysięcy podpisów do 26 marca. Oczywiście pojawiały się informacje, że pomogą mu w tym struktury Unii Pracy, ale i tak całe przedsięwzięcie stało pod znakiem zapytania. Nie zmienia to jednak faktu, że wejście Kalisza do gry oznaczałoby dodatkowe rozbicie sił po lewej stronie. Nie mówiąc już o uwadze mediów – teraz będzie bardziej skupiona na Palikocie, Grodzkiej czy Ogórek. Zwłaszcza Anna Grodzka może mieć teraz ułatwione zadanie w zbiórce podpisów.

Mniejszy tłok w sondażach. Chociaż kandydatura Kalisza i tak była cały czas bardziej wirtualna niż realna, to decyzja o wejściu do gry spowodowałaby jeszcze większy tłok w sondażach – przynajmniej do momentu zbierania podpisów. Kalisz jako kandydat o wysokiej rozpoznawalności i bardzo wysokim zaufaniu społecznym (42%, o 2 pp mniej niż premier Kopacz w ostatnim badaniu CBOS) mógłby zabierać w kolejnych sondażach głosy innym kandydatom, przede wszystkim Bronisławowi Komorowskiemu.

fot. tvp.info