1. Siedem lat rządów Donalda Tuska to prawie epoka w polityce polskiej. Wprawdzie zdarzały się pełnokadencyjne rządy, ale zwykle od połowy kadencji popadały one w degrengoladę. Na tym tle siedmioletnie rządy, to prawdziwy sukces. Dwukrotnie wygrane wybory parlamentarne, wprowadzenie prezydenta wywodzącego się z PO, nie licząc wygranych wyborów samorządowych i europejskich – to wszystko samo w sobie jest rekordem 25 lecia niepodległej Polski. Ale waga tych rządów to nie tylko zdolność do utrzymania formacji politycznej i sprawnego zarządzania pozwalającego na utrzymanie władzy. A właśnie tak często postrzegane są rządy Tuska: jak prestigitatorstwo, cudowna sztuczka, która udała się pewnemu zręcznemu politykowi. Tak, to była podstawa, trudno bowiem sprawować rządy bez większości parlamentarnej i sterownej partii politycznej, bez umiejętności mobilizacji na czas kampanii wyborczych. Bez tego nie było by sukcesu.

Ale to zaledwie cząstka działań, które sprawiły, że Polska przez siedem lat przeżywała niezwykły okres stabilności w swoich nowoczesnych dziejach. Dość powiedzieć, że od czasów Księstwa Warszawskiego, zaledwie dwóch premierów, i to z czasów PRL miało dłuższą kadencję (jeśli politykę PRL można w ogóle włączyć w statystykę). Wszyscy ci, którzy w owej zręczności upatrują fenomeny długotrwałości władzy Tuska, wydają się kompletnie pomijać najważniejszy aspekt sprawy: wyborców. Co sprawiło, że przez tak długi czas obywatele wybierali tych, którym przewodził Donald Tusk? Jakie mechanizmy zostały uruchomione by przywiązać i przekonać tak wielką rzeszę wyborców? Ci, którzy politykę sprowadzają do gry marketingowo – piarowskiej i tak nic nie zrozumieją. Bo w Polsce zdarzyło się przez ten okres coś wyjątkowego – zaczęła się nowa polityka. Na tyle nowa, że potrafiła przełamać wszystkie schematy w jakich tkwiliśmy od dawna.

2. Tak, w Polsce trwał od 2005 roku spór, który dzielił całą scenę polityczną na dwa obozy, a w sensie społecznym na dwa zdawało by się zupełnie obce światy. Siła sporu PO-PiS wzmocniona została katastrofą smoleńską, i takim natężeniem emocji, które wszelkie inne propozycje polityczne pozostawiły na marginesie. By i jest to spór kulturowy, społeczny, mający silne zakorzenienie w historycznych podziałach. I prawdą jest, że jego ostrość postawiła większość wyborców przed wyborem „albo-albo”. W tym sensie Tusk był zaporą przed zwycięstwem PiS. Zdaniem wielu, ten Wielki Podział dla obydwu ugrupowań był korzystny – Polska przechodziła zadawało by się przez okres, którego naczelną zasadą było istnienie wroga. Wymuszało to z kolei trwanie przy obozie PO tych wyborców, którzy – być może w innych warunkach – raczej stronili by od tej partii.Wobec niechęci do PiS nie mieli wyjścia i ostatecznie wybierali obóz pod przewodnictwem Tuska. W tym ujęciu fenomen długotrwałych rządów polegałby na braku akceptowalnej przez większość wyborców alternatywy. A reszta była po prostu bieżącym zarządzaniem. Ale wtedy staje się niezrozumiałe, jak doszło w minionych siedmiu latach do tak dalece znaczącej zmiany cywilizacyjnej, wręcz skoku cywilizacyjnego, odkształcającego dotychczasowe struktury społeczne, zmieniającego świadomość i nawyki wydawało by się utrwalone ciężarem przyzwyczajeń i tradycji. Bo Polska się bardzo zmieniła – od wyglądu miast i miasteczek, przez system infrastrukturalny, poziom usług aż po miejsce w Europie, na mapie politycznej wagi i uwagi. A przede wszystkim zmieniło się postrzeganie społeczne państwa, i jego relacji z obywatelami.

Sprowadzenie ostatnich siedmiu lat do anty-PiS-u zdaje się sugerować, że oś polityki wyznaczała opozycja – wymuszająca na rządzących własne pole gry, któremu trzeba było się przeciwstawić. Tymczasem było dokładnie odwrotnie – mimo istnienia opozycji rządy Tuska realizowały własną agendę, w której opozycja zupełnie nie mogła się odnaleźć. Ale za nim do tego dojdziemy, jeszcze jedna kwestia wymaga wyjaśnienia.

3. W podsumowaniach „epoki Tuska” na ogół są przywoływane fundusze unijne, za sprawą których wspomniany skok cywilizacyjny był możliwy. Polska otrzymała przez ten czas zastrzyk środków, jakimi nie dysponowała od stuleci. Dla kraju, który w przeciągu ostatnich 100 lat trzykrotnie zaczynał od zera (1919, 1945, 1989) była to niezwykła szansa rozwojowa – wykorzystanie jej było jednym z centralnych problemów rządu i ogniskowało dyskusję polityczną przez ostatnią dekadę. Rozwój Polski wspierany przez UE widać na każdym kroku i zazwyczaj podkreśla się ze była ona pochodną „czynnika zewnętrznego” a nie jakiś nadzwyczajnych rodzimych zdolności mobilizacyjnych rządu.

I w dużej mierze tak by było, gdyby nie pewne dodatkowe okoliczności. Pierwsza – to historyczny rekord w UE dotyczący stopnia wykorzystania funduszy. Polska w tej dziedzinie odnotowała wynik nie mający do tej pory analogii. Tego nie osiąga się biernością zarządzania. Rządy Tuska potraktowały UE bardzo pragmatycznie, uciekając od polityki poprzedników, szukających w stosunkach unijnych przede wszystkim prestiżu i równorzędnego statusu z najsilniejszymi, poza jakimkolwiek kontekstem realnego potencjału. W odróżnieniu od tej polityki „przywracania Polsce godności” jako zasadniczej wykładni polityki polskiej w Europie, za rządów Tuska samorządowa Polska wraz z administracją państwa stworzyły najefektywniejszy system pozyskiwania funduszy europejskich. Z tego się bierze i zmiana cywilizacyjna, ale i wzrost realnego, a nie wyimaginowanego znaczenia kraju w UE.

Donald Tusk w ogrodzie KPRM

 

Drugim momentem o kluczowym znaczeniu był globalny kryzys finansowy. Po roku rządów Tuska dotychczasowe pewniki ekonomiczne legły w gruzach i rozpoczęła się gwałtowna walka gospodarek europejskich o utrzymanie się „nad powierzchni wody”. Kryzys i późniejsza recesja w Europie nasiliły chęć dążenia do redukcji pomocy biedniejszym krajom UE poprzez zaostrzenie kryteriów, wymuszanie dyscypliny budżetowej kosztem działań rozwojowych i jakże zrozumiałą u płatników netto chęć ograniczenia budżetu całej Wspólnoty. To, że tak się nie stało jest jednym z tych cichych zwycięstw, prawie nie wspominanych a mających fundamentalne znaczenie dla ścieżki rozwojowej Polski. Polska zachowała sterowność i odpowiedzialność w finansach publicznych, a przy tym rząd osłonił to co najcenniejsze: zdolność do utrzymania wzrostu i dalszego korzystania z funduszy unijnych bez cieć budżetowych zaprzepaszczających tę wielką szansę. Twierdzenie, że zmiana cywilizacyjna oparta o środki zewnętrzne, dokonała się „sama”, jest w świetle tych faktów zupełnie nietrafne.

4. Nie w zewnętrznych środkach finansowych należy upatrywać zasadniczą wagę tych siedmiu lat, i nie w bipolarności sporu rozdzierającego polską scenę publiczną, tylko w polityce. Polityce rozumianej jako poszerzenie „polityczności” – czyli takiego działania, które poprzez nadawanie ciężaru sprawom nieobecnym w świadomości powszechnej, zmienia społeczeństwo. Nowe obszary, dotąd niezauważone przez tradycyjną politykę stały się „polityczne”– czyli ważne, wspólne i podlegające sporom wciągającym coraz to nowe kręgi społeczne w obręb realnych dylematów i ocen decyzji. Właśnie na tym poziomie odcisnęła się najsilniej transgresyjna polityka rządów Tuska.

Zamiast fundamentalnych sporów o kształt wspólnoty narodowej, o jej aksjomaty (zwykle zakorzenione w historycznych podziałach) – pojawiły się spory o to czy dzieci mają iść do szkoły o rok wcześniej, lub o „matki pierwszego kwartału” chcące skorzystać z niespotykanego w Europie wydłużenia urlopów macierzyńskich. To nie trumny Piłsudskiego i Dmowskiego rządziły rytmem polskiej polityki przez ostanie siedem lat, ale pytanie o różne wersje „ciepłej wody w kranie”, by przywołać najbardziej charakterystyczną definicję polskiego życia politycznego. To zmaganie się z protestami o fotoradary, o formy dopłat dla samorządów do przedszkoli by te nie były  źródłem zasilającym lokalne budżety a realną możliwością zostawiania dziecka pod opieka gdy rodzice pracują.

Zamiast sporu o wartości – spór o interesy, niewykluczające nikogo z możliwości sprzeciwu, dialogu i wyartykułowania własnego zdania. I podejmowanie decyzji w sytuacjach realnych konfliktów społecznych, gdzie często nie było jednego rozwiązania dobrego a tylko dwa gorsze. Gwałtownie modernizujący się kraj był pełen takich obszarów, w których rząd musiał być arbitrem i ingerować zanim sytuacja stanie się jeszcze bardziej konfliktogenna. To z kolei prowadziło do „poszerzenia pola walki”, czyli wciągnięcia do polityki spraw i społeczności dotąd w niej nieobecnych. Bo tam gdzie jest decyzja władzy tam jest zawsze polityka. To rządy Tuska wyznaczały ciężar polityczności absorbujący opinie publiczną – od interwencji gdzie działo się realne zło (dopalacze, hazard, próba międzynarodowego szantażu „szczepionkowego”) do kwestii będących samodzielną decyzją władzy, nie wymuszaną okolicznościami. Pozostawiało to opozycję poza jakimkolwiek realnym polem gry, bo to były inicjatywy rządu, do których najwyżej potem partie opozycyjne mogły się reaktywnie odnosić.

tusk kopalania

Lewica – prawica, tożsamość naprzeciw modernizacji, elitarność kontra populizm, świeckość versus wiara – te wszystkie osie konfliktów od dawna trzymających polską politykę w zamkniętym kręgu zostały przekroczone. Łącznie z mitem Wielkich Reform, zawsze bolesnych bo inaczej nie zasługujących na to zaszczytne miano, wrosłym niczym rak w umysły polityków i komentatorów przywiązanych mentalnie do lat dziewięćdziesiątych. Do dzisiaj ten mit skutkuje jakże fałszywymi diagnozami polityki. To wszystko zostało unieważnione.

5. No dobrze, ale co w zamian? Gdzie jest ta realna wartość wynikająca z transgresyjności polityki ostatnich lat? W moim przekonaniu rządy Donalda Tuska otworzyły możliwości powolnego odkształcania struktur społecznych, co pozostaje warunkiem podstawowym modernizacji Polski. Nie w wyniku rewolucji („sowieckimi kolbami nauczymy Polaków…”), i nie poprzez szantaż przymusem kopiowania zmian społecznych, które inne kraje Zachodu przechodziły od dwustu lat, a ich wyznawcy nad Wisłą chcieliby je wprowadzić w ciągu jednego pokolenia. Zmiana modernizacyjna, która odbywa się także poza charakterystyczną dla ostatniego 25-lecia – bezsiłą wobec rzeczywistości społecznej. Albo przez historyczność sporów mających się nijak do dylematów współczesności, albo poprzez taki ich kształt który uniemożliwiał włączenie w ich obręb innej kategorii obywateli niż elitarnej, aczkolwiek medialnie dominującej grupy.

Jeśli dawniej dokonywała się zmiana, zwykle była pozapolityczna w tym sensie, że nie była  celem świadomych działań ani przedmiotem uwagi rządzących. Pisał o tym jakiś czas temu Robert Krasowski (Popołudnie). Ta nowa polityka oznaczała także gotowość przeciwstawienia się wrośniętym przez minione ćwierćwiecze mitom „nienaruszalności” przyjętych rozwiązań. I tak zaprzeczeniem, bluźnierczym z punktu widzenia wyznawców Wielkich Reform, była kontrreforma OFE – czyli rozstrzygnięcie wallerstenowskiego dylematu peryferii. Polegał on na iście piekielnej alternatywie: dawać zarabiać wielkim grupom kapitałowym kosztem ułudy przyszłych emerytur Polaków i rosnącym transferom z budżetu do sektora prywatnego, czy zerwać z tą neokolonialna formą ponosząc koszty niezadowolenia społecznego i krytyki świata finansów? Czy wobec rosnącej konkurencji na zglobalizowanym rynku pracy wydłużyć okres osiągania wieku emerytalnego mimo świadomości sprzeciwu społecznego, czy pozwolić na rozłożoną na wiele lat degrengoladę polskiego rynku pracy i nieuchronnego załamania się systemu ubezpieczeń?

tusk_podrecznik

Dziedzictwo polskich sporów politycznych ostatniego stulecia zdało się na nic, gdy rozpoczęto walkę o darmowy podręcznik w szkole, przerywając wieloletni rabunek domowych budżetów przez koncerny wydawnicze, przy czym polska, państwowa szkoła pełniła role pasera w zaborze tych środków. Do tej pory nikomu najwyraźniej ta patologia nie przesadzała. I tu nie było schematu czarno-białego: budżet polskich rodzin został wybrany jako ważniejszy od wielości propozycji edukacyjnych, które same w sobie były jakąś wartością. Każda z tych decyzji powodowała istotny opór, każda z tych decyzji łączyła się z kosztami, ale i ustępstwami i żmudnym negocjowaniem ostatecznego kształtu zmiany. To samo dotyczyło polityki zagranicznej. Wbrew poprzednim próbom gry ponad realny potencjał kraju, postawiono na żmudne budowanie pozycji opartej o międzynarodową obliczalność państwa i staranne bilansowanie zysków i strat.

By nie narazić Polski na szarże oparte o złudzenie własnej realnej siły. To skutecznie zapobiegło samoizolacji jako najbardziej niebezpiecznemu scenariuszowi dla Polski. Sprawdziła się ta polityka i w czasach kryzysu finansowego i w czasie wojny rosyjsko-ukraińskiej, a także wielu udanych sporach wewnątrzunijnych. Często przy tym padały pytania o wielką ideę rządów Donalda Tuska, jako zarzut i forma nieskrywanej pogardy dla „pragmatyków”. W istocie ta krytyka bezideowości za każdym razem była potwierdzeniem słuszności obranej drogi. Każde zejście z wyznaczonego kierunku groziło bowiem uwięźnięciem w historyczności polskiej polityki, z jej nierozstrzygalnym sporem o wartości, słabością nieudolnie udającą siłę, i bezradnością wobec rzeczywistości społecznej tu i teraz.

6.  Zmiana społeczna jak dokonywała się za każdym razem gdy rząd swoimi decyzjami włączał poszczególne grupy społeczne w realne dylematy ich dotyczące, była poza zrozumieniem większości obserwatorów sceny politycznej czy polityków opozycji. Tylko nieliczni potrafili tę podskórną rewolucję dostrzec, łącznie z objawami buntu przeciw niej. Bo to była rewolucja. Powolna i przez to niezauważona, „utajona modernizacja”. Nagle się okazało, że w naturalnie anarchicznym i niepodlegającym żadnemu systemowi nakazów środowisku użytkowników dróg można stopniowo narzucać autodyscyplinę, gdzie fotoradary przykryły o wiele bardziej bolesne zmiany w prawie i w praktyce kontroli kierowców.

Już daje się zauważyć spadek praktyk sytuujących Polaków na czele morderców drogowych. Ta zmiana się toczy i będzie odkształcać zachowania społeczne jeszcze przez lata. Podobnie jak „kultura Orlików”, jak sześciolatki w szkołach, zerwanie z powszechnym poborem czyli powszechną fikcją obronności ale i powszechną demoralizacją ubraną w mundury; jak rozumienie związku miedzy podziałem budżetów samorządowych a jakością życia. I w wielu, wielu innych obszarach.

TuskF-16

Siedem lat rządów Donalda Tuska obudziło nowe aspiracje Polaków, stworzyło o wiele bardziej wymagające dla rządzących społeczeństwo, żądające coraz częściej takiej jakości rządzenia, która na nowo buduje polityczność w Polsce. Po tych siedmiu latach nie da się żadną ideą sprzed 80 lat zasłonić własnej nieudolności, czy wizją IV RP spróbować uciec od realnych dylematów Polski pierwszej dekady XXI w. To zupełnie inne społeczeństwo, które chce innej polityki. Z tradycyjnego przekonania, że władza ma przede wszystkim nie przeszkadzać i trzymać się możliwie daleko, obywatele coraz częściej domagają się nowej formy jej aktywności, sprowadzonej do ich problemów codziennych a nie sporów które ich nie dotyczą. To przesunięcie będzie miało daleko idące konsekwencje dla wszystkich, którzy po Tusku będą sprawować rządy. A stało się to w wyniku rozwiązywania dziesiątków wydawałoby się drobnych spraw o ograniczonym zasięgu, których suma stworzyła efekt skali. Waga tej zmiany będzie widoczna dopiero za jakiś czas.

7.  I tu właśnie należy szukać fenomenu poparcia społecznego rządów Tuska. Bo w realnych wyborach, przy silnej opozycji poparcie kluczowego elektoratu centrum mogło być osiągnięte tylko przez niewypowiedziane nigdy porozumienie między rządzącymi a rządzonymi. Na czym to porozumienie polegało? Nie na anty-PiS-ie i nie na funduszach unijnych. Na pewności, że ten rząd nigdy nie będzie opresyjnym modernizatorem w imię doktryn nowoczesności, ale też nie będzie żądał od wszystkich metryk „genetycznych patriotów”.

Że nigdy nie zagra dobrem wspólnym ponad realne możliwości i potencjał Polski, tylko po to by na końcu, kiedy klęska staje się oczywista, przyznać sobie laury moralnej słuszności. Że nigdy, przenigdy nie osłabi więzi, która była zasadniczą częścią polskiej transformacji po upadku komunizmu – nierozerwalnej więzi ze światem Zachodu i jego instytucjami. I nie wyśmieje aspiracji „głębokiej” Polski, tej poza wielkomiejską inteligencją, do materialnych oznak powodzenia, radości z drobnych rozrywek potrzebnych równie silnie jak autostrady czy dobre szkoły. I nie rozpęta sporu o marginalia obyczajowe, bo wepchną nas wszystkich w „kocioł bez wyjścia”.

Że będzie zdystansowany od Kościoła ale nie wypowie mu wojny. I że żywi ludzie od grilla i aquaparku będą punktem odniesienia, a nie najbardziej choćby zacne groby. Te wszystkie „nie” zbudowały pewność istnienia w kraju, który jej nie miał od stuleci. Rozbudziły nadzieje, że warto planować w swoim kręgu rodzinnymi lokalnym bez obawy, jaka rodzi się nieuchronnie, gdy państwo jest niepewne swojego istnienia lub rozdarte między wielkimi ideami a rzeczywistością, z którą sobie nie potrafi poradzić. Takiej polityki w Polsce do tej pory nie było.

Pragmatyzm stał się nie narzędziem, ale celem. Bo istotą było przekonanie, że zapewnienie spokoju i trwałości wystarczy żeby potencjał jaki tkwi w Polakach zmienił kraj. Bez starczego opóźniania nowoczesności i bez dziecięcej niecierpliwości, że tak mało. Witajcie w dojrzałej Polsce.

PP-LOGO

Tekst ukazał się w grudniowym (127/128) numerze „Przeglądu Politycznego”. Prenumeratę można wykupić na stronie kwartalnika. 

fot. KPRM/Jakub Szymczuk