Przedwczoraj gośćmi Jana Wróbla w Tok FM było dwoje publicystów kojarzonych z prawicą. Na pytanie prowadzącego, czy widzą coś złego i niepokojącego w rządach PiS, oboje odpowiedzieli, że owszem, jest kilka takich rzeczy, ale nie będą o tym mówić, bo to dostarczy amunicji „drugiej stronie” do atakowania gabinetu Beaty Szydło. Podobnie postąpiła dziś w radiowej Trójce dziennikarka „Newsweeka”, która usprawiedliwiała zwłokę niemieckich mediów w informowaniu o masowym molestowaniu kobiet w Kolonii i innych miastach tym, że tego typu doniesienia dawałyby do rąk „drugiej stronie” argumenty przeciwko uchodźcom.

Przyznam, że jestem zszokowany zachowaniem całej trójki. Prawicowi publicyści dokonują bolesnego zapewne dla nich (a może nie?) aktu autokastracji intelektualnej i w imię powodzenia obecnej ekipy rządzącej, nie chcą jej krytykować. Nie mają więc zamiaru wypełniać oczywistego zadania każdego komentatora politycznego, zakładają sobie samodzielnie kaganiec i powstrzymują się od uwag krytycznych wobec PiS, bo mogłoby to pomóc „drugiej stronie”. Postępują więc dokładnie tak samo karygodnie, jak lewicowa publicystka, która zgadza się na autocenzurę niemieckich mediów tylko dlatego, żeby nie dostarczyć argumentów owej tajemniczej „drugiej stronie”.

Dla osoby komentującej życie publiczne nie ma i nie może być żadnej „drugiej strony”. Zadaniem dziennikarzy i publicystów nie jest bowiem stawanie po jakiejś stronie. Jedyną stroną, po której winni stać, jest prawda. I tylko ona. Żadna ideologia, partia polityczna czy środowisko nie mogą być „ich stroną”. Nawet jeśli inni zapisują nas do jakiejś strony, to naszym zadaniem nie jest samodzielne zapisywanie się do niej i schlebianie jej (oraz zwalczanie strony przeciwnej). Każdy z nas ma swoje poglądy i opinie, ale śmiercią każdego komentatora jest stan, w którym zaczyna wspierać jedną ze stron politycznego sporu i zwalczać inną. Śmiercią zaś definitywną jest to, gdy robi to świadomie.

Nic nie daje większej radości, niż możliwość swobodnego formułowania własnych opinii, bez względu na konsekwencje i bez oglądania się na innych. Największą frajdą dla ludzi słowa jest nieskrępowane wydobywanie z siebie wolnego głosu. Naprawdę nie potrafię zrozumieć jak tabuny naszych komentatorów samodzielnie kneblują sobie usta i ograniczają własną swobodę w opisywaniu rzeczywistości. Nie jestem w stanie pojąć, jak można dokonywać na sobie takiej autokastracji intelektualnej i powściągać się w mówieniu swoim głosem. Nie mam zdolności do odgadnięcia motywów takiej lobotomii dokonywanej na własnym mózgu.

Niestety, zauważam że nasza współczesna debata pełna jest takich postaci – ludzi świadomie fałszujących to, co przekazują i to, co myślą. W imię jakichś wyższych racji i wyższych celów. Ale nie ma wyższych celów dla komentatorów, niż głoszenie prawdy takiej, jaką widzimy i do jakiej docieramy przy naszych najlepszych intencjach. To i tylko to. Bo nie ma żadnej „drugiej strony”. Kto ją dostrzega, już przegrał.

Fot. 300POLITYKA