Kalendarz pierwszych zagranicznych podróży Andrzeja Dudy może, choć nie musi, świadczyć o wyborze przez niego błędnej koncepcji polityki zagranicznej. To, że zaczyna on swoje urzędowanie od wizyty w Estonii, a jednocześnie w jego planach na najbliższe tygodnie nie znalazło się miejsce na odwiedzenie Brukseli, czyli siedziby NATO i UE, może niepokoić i dawać do myślenia na temat tego, według jakich kryteriów prowadzona będzie przez prezydenta polityka zagraniczna i jakie idee będą mu przyświecać. Pierwsze posunięcia i decyzje nie napawają optymizmem.

Estonia to kraj o potencjale demograficznym zbliżonym do województwa opolskiego. Praktycznie nie posiada sił zbrojnych. Jedną trzecią jego mieszkańców stanowią Rosjanie. W przeszłości była celem udanego cyberataku ze strony Kremla. I właśnie takie państwo Andrzej Duda postanowił odwiedzić jako pierwsze. W dodatku w specjalnie wybranym dniu, o czym otwartym tekstem poinformował Krzysztof Szczerski, czyli w rocznicę podpisania Paktu Ribbentrop – Mołotow.

Jak należy odczytać tego typu gest? Jest on zapewne wyrazem chęci zademonstrowania zainteresowania Polski tym regionem i zapowiedzią aktywności w budowaniu regionalnej polityki obronnej. A także demonstracją ambicji naszego kraju jako środkowo-europejskiego lidera i głównego oponenta reimperializującej się Rosji. Pytanie tylko, czy mamy narzędzia do realizacji takiej polityki? Co zrobi Andrzej Duda, gdy to właśnie Estonia będzie pierwszą natowską i unijną ofiarą hybrydowej wojny ze strony Kremla? Czy nasz kraj ma dość środków i możliwości, by rzeczywiście pogodzić, sprzeczne wszak, interesy krajów naszej części Starego Kontynentu i stać się silnym rywalem Rosji? Czy prezydent i jego otoczenie znajdą sposób na skuteczne budowanie pozycji Polski jako regionalnego lidera? Jakie zasoby naszego kraju nas do tego predestynują i co niby miałoby uczynić z państw sąsiedzkich naszych solidnych sojuszników w zbożnym dziele zatrzymania planów Putina? Czy nasze bogactwo? Potęga sił zbrojnych? Kultura i sztuka? Wynalazczość naszych globalnych przedsiębiorstw?

To nie są czcze i łatwe kpiny. To poważne pytania dotyczące tego, czy Polska może prowadzić politykę na miarę ambicji ś.p. Lecha Kaczyńskiego i wyobrażeń Andrzeja Dudy. To pytania o potencjał naszego kraju w realizacji koncepcji „polityki jagiellońskiej”, która śniła się byłemu prezydentowi i chyba, niestety, jest aksjomatem obecnego. To pytania sprawdzające i weryfikujące marzenia nowej głowy państwa o to, z jakimi kartami chce usiąść do stolika, przy którym siedzą od lat Rosjanie, Amerykanie czy Niemcy?

Powiedzmy to wyraźnie – polityka jagiellońska poniosła klęskę. Wszystkie zakładane cele zostały niezrealizowane. Na wszystkich frontach jagiellońskiej polityki ponieśliśmy porażkę. Gruzja jest we władaniu prorosyjskich polityków. Konflikt azersko – ormiański tli się nadal, skutecznie podsycany przez Kreml. Ukraina została pozbawiona części swojego terytorium i znajduje się praktycznie w stanie wojny z Rosją. Projekty energetyczne mające scalać kraje naszego regionu i uniezależniać je od Putina nie powstały. Polacy dostali bolesną lekcję tego, kim są w polityce światowej i jak niewiele mogą. W ciągu kilku lat potężniejsi od nas pokazali nam nasze miejsce w szeregu i udowodnili, jak mało możemy.

Kontynuacja polityki zapoczątkowanej w 2005 roku jest skazana na porażkę. Nie mamy do tego stosownych narzędzi i środków. Myślenie w kategoriach jagiellońskich jest tylko marzeniem ludzi ambitnych i nastawionych patriotycznie, ale mało zorientowanych w materii międzynarodowej. Nie można odmówić im dobrych intencji, ale trudno przyznać im rację. Niełatwo to powiedzieć, ale polityka śp. Lecha Kaczyńskiego poniosła fiasko. Widać to po efektach i po tym, jak wygląda świat w kilka lat po tym, jak dumnie obwieszczał on zręby swojej strategii. Jeszcze bardziej to widać, jeśli przyjmiemy pisowską narrację o tym, że został on zabity pod Smoleńskiem przez rosyjskie służby specjalne. Bo jeśli naprawdę tak było, to nie ma lepszego dowodu na to, że polityka jagiellońska była zaprojektowana źle i przerosła nasze możliwości. Jeśli bowiem Putin bezkarnie zabił prezydenta, który ją prowadził, i 95 innych osób, a świat przeszedł nad tym do porządku dziennego, to znaczy, że zagraliśmy w lidze ponad nasz potencjał.

I nie ma tu nic do rzeczy, że w 2010 roku akurat PO była u steru władzy. Gdyby to nie Donald Tusk wygrał wybory w 2007, ale Jarosław Kaczyński, to i tak świat niczego innego by nie zrobił na wieść o tragedii 10 kwietnia. I nic by się nie zmieniło w polityce Kremla wobec Gruzji, Azerbejdżanu czy Ukrainy. Musimy mieć tego świadomość, jeśli choć trochę chcemy zrozumieć to, co się dzieje wokół nas i w jakim kierunku zmierza świat. To nie wina PO, że w obszarze postsowieckim następuje reintegracja imperium, bo dzieje się tak dzięki mechanizmom i procesom, na które Polska (bez względu na to, kto by w niej rządził) nie ma wpływu.

Jedyną przyczyną, dla której zielone ludziki Putina nie grasują po wschodniej Polsce, jest to, że nasz kraj jest członkiem UE i NATO. To nie potęga naszej armii, nie mądrość naszych przywódców, nie siła polskiej gospodarki czy domowe uzbrojenie polskich obywateli zdecydowały, że nie ma u nas wojsk rosyjskich. Tym, co zapewnia nam względne bezpieczeństwo, jest nasze członkostwo w Sojuszu i w Unii. Putin nie myśli o zmasowanym ataku na nas właśnie dlatego, że od kilkunastu lat jesteśmy krajem unijnym i natowskim. Dlatego tak bardzo musi razić to, że jedną z pierwszych stolic, które odwiedzi nowy prezydent, nie jest Bruksela – siedziba obu tych organizacji. Razić i zastanawiać, czy Andrzej Duda właściwie rozumie, z czego wynika nasze relatywne bezpieczeństwo.

Nasza siła w regionie i nasza siła wobec największego przeciwnika polskiej suwerenności, czyli Rosji, nie wynika i wynikać nie będzie z tego, ile stolic środkowoeuropejskich odwiedzi nowy prezydent – zwłaszcza, że w sprawach polityki wschodniej nie ma w regionie konsensusu (patrz aktywność przywódców Węgier, Słowacji i Czech). Nie wynikać także będzie z tego, jak często wykonywane będą pod adresem Kremla wrogie gesty i padać ostre słowa. Nasze bezpieczeństwo w oczywisty sposób uzależnione jest od tego, jak silne i sprawne będą NATO i UE, oraz od tego, jak silna będzie pozycja Polski w obu tych organizacjach.

Biorąc zaś pod uwagę, że w Sojuszu decydujący głos mają Stany Zjednoczone, a w Unii Niemcy, naszym strategicznym celem jest utrzymanie dobrych stosunków w oboma tymi krajami, a nawet ich intensyfikacja. Dlatego powinniśmy być zainteresowani nie tylko zwiększeniem siły i spójności NATO i UE, ale także jak najbliższymi i jak najlepszymi relacjami z obu liderami tych organizacji. Im więcej Amerykanów i Niemców będzie mieszkać w Polsce, tym lepiej. Im więcej będzie baz i wojsk natowskich w naszym kraju, tym będzie on bezpieczniejszy. Im liczniejsze będą inwestycje zachodnie na terenie Polski, tym silniejsza motywacja NATO i UE do ich, i przy okazji naszego państwa, ochrony.

Wizyta Andrzeja Dudy w Estonii, i to 23 sierpnia, zostanie odczytana na Kremlu jako prowokacja. Co gorsza, dokładnie tak samo zostanie zinterpretowana na Zachodzie. Utwierdzi tamtejszych liderów politycznych w przekonaniu, że Polska jest antyrosyjska i że taką właśnie politykę będzie prowadzić w przyszłości. Obwieszczenie, że termin wizyty nie jest przypadkowy i że chodzi o upamiętnienie paktu radziecko – hitlerowskiego, który sprokurował II wojnę światową, jest poważnym błędem dyplomatycznym, który nie przysporzy nam życzliwości ani za Wschodzie, ani – co gorsza – na Zachodzie. Co więcej, wybór takiego miejsca i takiego terminu na pierwszą zagraniczną wizytę prezydenta, zdaje się sugerować, że ani on, ani jego otoczenie, nie wyciągnęli wniosków z tego, co stało się w 1939 roku i że chcą popełniać dokładnie te same błędy. Wspominanie o koncepcji „Międzymorza”, chęć budowania ambitnej strategii jagiellońskiej, wola przewodzenia państwom regionu nawet wbrew ich interesom, prowadzenie polityki na miarę swoich marzeń, a nie możliwości – to dokładnie kalka tego, co stało się przyczyną klęski II Rzeczpospolitej. Czy naprawdę historia niczego nie jest w stanie nas nauczyć i Polak musi okazać się głupi arówno przed, jak i po, szkodzie?

To przykra konstatacja, ale nie stać nas na prowadzenie takiej polityki, jaka była marzeniem śp. Lecha Kaczyńskiego, a jakiej zdaje się hołdować Andrzej Duda. Dalekosiężne i nierealne plany budowy sojuszu państw oddzielających Zachód od Rosji i przewodzenia owemu sojuszowi, przy jednoczesnym zaniedbywaniu naszych relacji w ramach UE i NATO, świadczą o nieadekwatności myślenia nowego prezydenta wobec realnych zagrożeń naszego bezpieczeństwa i realnych szans na jego utrwalenie. Andrzej Duda, wyborem Tallina jako celu swej pierwszej wizyty zagranicznej, zdaje się potwierdzać spostrzeżenia, że dobrze interpretuje on najpoważniejsze zagrożenia dla polskiej suwerenności i niepodległości, ale fatalnie identyfikuje sposoby i ośrodki, które mogą pomóc z ich zapewnieniu. Kontynuując mrzonki polityki jagiellońskiej naraża nas na niebezpieczeństwo ich bolesnej weryfikacji. Nikt rozsądny nie będzie twierdził, że nie powinniśmy się szczególnie interesować naszym regionem i wschodnim wymiarem polityki NATO i UE, ale klucze do skutecznego rozwiązania problemów na przykład Ukrainy nie leżą w Tallinnie czy Kijowie. Nie leżą na pewno w Warszawie. Leżą w Brukseli, Waszyngtonie i Berlinie.

Organizacjami mogącymi zapewnić nam nasze bezpieczeństwo są Sojusz Północnoatlantycki i Unia Europejska, a nie Grupa Wyszehradzka czy Rada Państw Morza Bałtyckiego. Naszymi strategicznymi partnerami muszą być Niemcy i USA, a nie Estonia i Ukraina. Andrzej Duda musi o tym pamiętać – odwracanie się tyłem do NATO i UE, zaniedbywanie wizyt w Brukseli, marzenia o polityce Międzymorza, prowokowanie Rosji tanimi gestami, wiara w solidarność regionalną, obniżają, a nie podwyższają, nasze bezpieczeństwo. Warto by nowy prezydent i jego otoczenie mieli tego świadomość i swoimi wyobrażeniami na temat Polski i jej pozycji w świecie nie narażali na szwank realnego wymiaru naszego bezpieczeństwa.

Należy więc sobie i Andrzejowi Dudzie życzyć, by kalendarz pierwszych wizyt był jedynie wpadką, wynikającą z braku doświadczenia i szybko został zastąpiony działaniami opartymi na realnej ocenie naszego potencjału, położenia i możliwości, a nie na mrzonkach i sennych marzeniach o potędze. Nie stać nas na tego typu kaprysy umysłu.