Wstyd się przyznać, ale dopiero niedawno przeczytałem „Prawy umysł” Jonathana Haidt’a. Słyszałem o tej książce wcześniej, ale – i tu drugi powód do zawstydzenia – sądziłem z omówień, że jest to pozycja analizująca prawicowe myślenie w USA i to z punktu widzenia amerykańskiego psychologa ze Wschodniego Wybrzeża. Nie zachęcało to do lektury. Moje obawy okazały się jednak zupełnie bezpodstawne (swoją drogą ciekawe byłoby przeanalizowanie mojej wcześniejszej, negatywnej, reakcji na tę książkę) i chwile spędzone na czytaniu „Prawego umysłu” okazały się co najmniej nie stracone. Pozycja ta mówi bowiem bardzo wiele na temat tego, dlaczego przyzwoici ludzie tak bardzo różnią się w ocenach moralnych i tak zajadle wojują ze sobą w polityce, oddając się z upodobaniem obronie swojej grupy społecznej, nawet jeśli obrona ta stoi w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem i prawdą.

Wiele o książce Haidt’a mówi jej podtytuł, którego wcześniej nie znałem: „Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka?”. Bo właśnie w takim kontekście należy rozumieć tytułowy „prawy” umysł – nie jako prawicowy, ale jako słuszny, dobry, moralny, uczciwy (angielski – „righteous”). To zasadnicze pytanie – dlaczego prawi i uczciwy obywatele tak bardzo odmiennie interpretują moralną i polityczną rzeczywistość i dlaczego z taką lubością oddają się walce o obronę swoich wartości i swojej grupy społecznej, politycznej, religijnej? Oraz co nimi powoduje, że nie wahają się atakować, obrażać, a nawet zabijać tych, którzy nie podzielają ich racji. Muszę przyznać, że podczas całej lektury nie mogłem przestać myśleć o tym, że książka ta zamiast nad Potomakiem, mogła zupełnie spokojnie powstać nad Wisłą i bardzo trafnie opisywać naszą wojnę polsko – polską.

Haidt zaczyna od tego, że pokazuje, jak bardzo nieracjonalne są nasze „poglądy”, jak często poprzedzane są one „intuicjami moralnymi”, które dopiero potem poddawane są racjonalizacji, jak bardzo jesteśmy zdeterminowani genetycznie i środowiskowo w swoich etycznych i politycznych mniemaniach. To szokująca część pracy, ale jednocześnie bardzo otrzeźwiająca, bowiem udowadnia jak dalecy od prawdy jesteśmy, gdy przypisujemy sobie, swojej grupie społecznej czy narodowej, wreszcie swojemu kościołowi, prawo do posiadania jedynej i niepodważalnej prawdy.

Dalej autor „Prawego umysłu” pokazuje i uzasadnia trwanie konkurencyjnych ze sobą porządków moralno – etycznych i ich całkiem spójne eksplantacje oraz korzyści adaptacyjne. Opisuje bardzo szczerze jak wyjazd do Indii zmienił jego zachodnio – lewicowe wyobrażenie o tym, co jest dobre, a co złe, co prawe, a co nieuczciwe, co słuszne, a co niewłaściwe. Haidt świetnie pokazuje kontekstualność naszej aksjologii oraz jej uwikłanie w historię i krąg kulturowy, w którym wyrastamy. Burzy samozadowolenie i przekonanie o swojej wyjątkowości „dziwaków”, jakimi w istocie są mieszkańcy Zachodu ( „western, educated, industralized, rich, demokratic”, czyli WEIRDm). Tacy właśnie jesteśmy dla większości mieszkańców naszego globu – tak, jak i oni są „dziwaczni” dla nas.

Następnie autor przechodzi do zasadniczej części swojej pracy, czyli do opisania „fundamentów”, na których zbudowana jest wrażliwość moralna amerykańskich lewicowców („liberałów”, czytaj także zwolenników Partii Demokratycznej) i prawicowców, czyli konserwatystów ( zwolenników Partii Republikańskiej). O ile ci pierwsi determinowani są przez dwa fundamenty ( „Troska/krzywda” oraz „Sprawiedliwość/oszustwo”), o tyle ci drudzy posiadają, oprócz dwóch wymienionych, także trzy dodatkowe fundamenty („Lojalność/zdrada”, „Autorytet/bunt”, „Świętość/upodlenie”). Czyli zwolennik Demokratów w swoich moralnych i politycznych wyborach będzie się kierował takimi wartościami, jako troska i sprawiedliwość, a wyborca Republikanów będzie dokładał do nich jeszcze wartości lojalności, autorytetu i świętości.

Jakie są skutki takiego rozróżnienia (Haidt wymienia jeszcze szósty fundament, ale nie jest on nam do poniższych rozważań niezbędny)? Otóż lewicowiec będzie uważał za słuszne i prawe takie rozwiązania, które zapewniają maksimum troski o innych oraz sprawiedliwość, i zupełnie nie będzie rozumiał dylematów prawicowca, który będzie jeszcze chciał zapytać o lojalność, autorytet i świętość danych rozwiązań. Przykładowo, jeśli ustawa będzie zrównywać pary homoseksualne z heteroseksualnymi, lub będzie wprowadzać eutanazję, to Demokrata będzie za takimi rozwiązaniami, bowiem uzna, że są zgodne z jego poczuciem troski o innych oraz podstawowymi zasadami sprawiedliwości, i zupełnie nie będzie rozumiał, dlaczego Republikanin będzie pytał o to, czy to jest zgodne z zasadami religijnymi, dotychczasowym porządkiem moralnym i tradycją. Te kwestie będą poza zasięgiem moralnym Demokraty – będzie się jedynie zastanawiał, dlaczego Republikanin, w imię jakichś niezrozumiałych reguł, nie chce dobra dla gejów i ludzi cierpiących w wyniku choroby i starości.

Haidt pokazuje, że to nie jest konflikt dobrych i złych ludzi, ale że to konflikt różnych wrażliwości i różnych porządków moralnych. Co więcej, jak udowadnia w pierwszej części książki, porządków od nas niezależnych i nam niejako narzuconych – przez geny, krąg kulturowy, w którym wyrastaliśmy, rodziców, wychowanie itp. Nie jest więc konflikt moralny i polityczny zderzeniem złych z dobrymi, moralnych z niemoralnymi. Jest to raczej zmaganie się różnych porządków moralnych i różnych opcji etycznych. To wojna dobrych ludzi z innymi dobrymi ludźmi, tylko że wyznającymi inne zasady i wiernymi innym fundamentom moralnym.

Najciekawszą, z polskiego punktu widzenia, jest jednak ostatnia część książki, która traktuje o tym, że nie tylko żyjemy z różnych „martixach moralnych” (określenie samego autora), ale o tym, że wejście w owe matrixy i ich grupowa obrona daje nam niewiarygodne i z niczym nieporównywalne poczucie szczęścia. Jesteśmy bowiem „grupolubni” – tak nas ukształtowały historia i natura. Oprócz zdrowego egoizmu, który pozwala przetrwać akurat naszym genom, wykształciliśmy także niezbędną konieczność poruszania się w grupie, bowiem tylko powodzenie naszej grupy daje szanse na przetrwanie naszych osobistych genów. To właśnie z tego powodu odczuwamy dreszcz podniecenia śledząc grę naszej drużyny futbolowej, śpiewając hymn narodowy, poświęcając się dla swojej gminy. I to z tego także powodu potrafimy zupełnie nieracjonalnie i w sprzeczności z faktami popierać naszą grupę społeczną, polityczną, narodową, koleżeńską, rodzinną i wyrażać najwyższy stan agresji wobec konkurencyjnych grup.

To właśnie z naszej „grupolubności” bierze się owo ciepło, które się w nas rozlewa na myśl o naszej ulubionej partii i jej przywódcy, i z niej także pochodzi nienawiść do konkurencyjnej formacji i jej lidera. Ewolucja i historia ludzkości wszczepiły nam ową radość z bycia w grupie i poświęcania się dla niej. A także walki w jej imieniu, a nawet zabijania dla niej. Siebie i innych. Ten grupowy instynkt jest tak samo silny, jak instynkt przetrwania, a nawet – czasami – silniejszy, o czym przekonują nierzadkie przecież, bo liczone w miliony, przypadki poświęcania się dla swojej grupy nawet z narażeniem na śmierć siebie i swojej najbliższej rodziny.

I to właśnie z tego powodu wojna polsko – polska będzie trwać. Bo daje ona nieprawdopodobne emocje jej uczestnikom. I nie mówię tutaj o wykorzystujących ją politykach, ale o tych milionach naszych rodaków, którzy znaleźli w niej upodobanie. Swych oponentów nie rozumieją, oskarżają o najgorsze rzeczy, odmawiają praw moralnych, uznają za zdrajców i szaleńców. Nie chcą widzieć w nich ludzi inaczej myślących i inaczej wartościujących. Chcą ich postrzegać jako niemoralne potwory i odbierać im prawo do dyskusji i prezentowania swoich racji. Dla gorących zwolenników wojny polsko – polskiej nie ma innych porządków moralnych, niż ich własne. Przeciwnicy to po prostu źli ludzie. Dla zwolenników in vitro ci, którzy sprzeciwiają się tej metodzie, to nieczuli okrutnicy, którzy nie chcą pomóc parom cierpiącym na bezpłodność. Dla przeciwników in vitro jej zwolennicy to mordercy nienarodzonych dzieci, egoiści ponad świętość życia przedkładający własne potrzeby psychologiczne. Koniec, kropka.

Rzecz dotyczy wszystkich sporów etycznych i politycznych w naszym kraju – stosunku do aborcji, eutanazji, imigracji, praw gejów itp. Dotyczy także stosunku do partii politycznych – dla wyborcy PO zwolennicy PiS to niebezpieczni szaleńcy, zaślepieni miłością do współczesnej wersji Mussoliniego. Dla wyborcy PiS z kolei zwolennicy PO to, co najmniej, zdrajcy i głupcy, którzy nie potrafią lub nie chcą dostrzec, że Polska po 8 latach rządów tej partii leży w ruinie. Na tej wojnie nie bierze się jeńców, nie wczytuje się w racje moralne i polityczne przeciwnika, nie zastanawia się nad tym, czy aby nie stoją za nimi jakieś wartości. To wojna na wyczerpanie, prowadzona na najwyższym poziomie społecznych emocji.

Najważniejszą konstatacją Haidt’a jest to, że owa wojna, w Ameryce i wszędzie indziej, prowadzona jest przez „dobrych ludzi”, posługujących się „prawymi” umysłami. I to właśnie jest w tej całej sprawie najsmutniejsze. Bo gwarantuje, że wojna będzie toczyć się do samego końca, bez litości i kompromisów. Bo tak właśnie walczą dobrzy ludzie.