Po kolejnej podróży Ewy Kopacz pociągiem Pendolino lub TLK i po kolejnej wizycie Beaty Szydło w Szydłowcu, padają coraz częściej pytania, czy do takich chwytów posunęłyby się na przykład Margaret Thatcher czy Angela Merkel? Odpowiedź, jak to już jest w przypadku pytań retorycznych, wydaje się oczywista. Że nie. Ale już nieoczywista jest odpowiedź na pytanie, dlaczego owe dwie damy nie ambarasowałyby nas swoimi występami tak, jak mają to w zwyczaju PEK i BS. A brzmi ona – bo Thatcher i Markel rządziły/rządzą Brytyjczykami i Niemcami, a nie Polakami.

To przykra wiadomość, ale poziom klasy politycznej jest wprost uzależniony od poziomu wyborców. Inaczej muszą zachowywać się amerykańscy senatorzy, a inaczej tanzańscy deputowani. W odmienny sposób mówią, działają, zachowują się i kontaktują ze swymi wyborcami. Zupełnie odmienne jest postępowanie mera Paryża i burmistrza kolumbijskiego miasteczka – oni także dostosowują swoją aktywność do tego, czego oczekuje od nich ich lokalny demos. Mer Paryża będzie zapewne starał się otworzyć kolejne muzeum i usprawnić pracę metra, a jego kolumbijski kolega postara się o posiadanie najładniejszej dziewczyny w mieście i nie będzie żałował na fajerwerki podczas corocznej fiesty na cześć Bolivara.

Polityka niby wszędzie jest ta sama, ale nie taka sama. Demosy niewiele w sumie mogą, ale ich reprezentanci składają im co jakiś czas fałszywy hołd, zachowując się lub nawet podejmując decyzje, które mogą znaleźć poklask gawiedzi. Niewiele ich to kosztuje, a i tak – ostatecznie – płacone jest wszak z kieszeni wyborców. Można więc zaryzykować twierdzenie, że polityka rządzi się na całym świecie i na każdym poziomie podobnymi regułami, ale już jej koloryt, smak, zapach, specyfika zależne są od upodobań demosu. I to on ostatecznie decyzje jak ta polityka się przejawia – jaką przybiera formę, bo na treść wyborcy wielkiego wpływu nie mają.

Niektóre demosy są wymagające – sprawdzają swoich przedstawicieli, kontrolują ich, chodzą regularnie nie tylko na wybory, ale także na różnego rodzaju spotkania, udzielają się w NGO-sach, czytają gazety, rozliczają swoich polityków. Ale są także inne demosy, które stanowią zresztą większość – mają gdzieś sprawy publiczne, nie uczestniczą w wyborach, nie stowarzyszają się, są słabiej wyedukowane i mniej obywatelskie, łatwiej nimi manipulować i sprzedawać marketingowy kit.
Niestety – polscy wyborcy należą właśnie do tej drugiej grupy. Niczego właściwie nie wymagają od polityków, poza tym, by ich zabawiali i reprezentowali ich „światopoglądy”. Nie chodzą na wybory (w Polsce mamy najniższą frekwencję wyborczą wśród państw unijnych po 1989 roku), nie zrzeszają się w trzecim sektorze, są łatwo manipulowalni medialnie i PR-owsko.

Oto tajemnica, dlaczego dobry Bóg obdarzył nas paniami Szydło i Kopacz, a nie Thatcher czy Merkel. Dał nam to, na co zasługujemy i czego tak naprawdę chcemy. Gdyby Merkel rządziła w Polsce, musiałaby wsadzać palec w kotlet i mogłaby sobie mniemać, że do UE weszliśmy w 1992 roku. Ale rządzi Niemcami. Na ich szczęście. My musimy naszego szczęścia zaznać śledząc poczynania PEK i BS. Są polityczkami na miarę naszych możliwości. Nie miejmy więc pretensji do nich, lecz do siebie. I nie pytajmy więcej, dlaczego los nie obdarzył nas Margaret Thatcher. Ani nawet Angelą Merkel. On dobrze wiedział, kogo kim uracza.

fot. 300POLITYKA