Największą zagadką jesiennych wyborów jest wynik inicjatywy Pawła Kukiza. O ile PO i PiS mają ograniczone zdolności pozyskiwania nowych i tracenia starych wyborców, o tyle lider ruchu na rzecz wprowadzenia JOW-ów może zarówno zrewolucjonizować polską scenę polityczną, jak i stać się kilkumiesięczną zaledwie atrakcją polityczną i zakończyć partyjny żywot jako muszka jednodniówka. Wiele zależy od jego umiejętności taktycznych oraz od zachowania się  jego przeciwników partyjnych – zarówno tych dużych (PO i PiS), jak i tych mniejszych ( NowoczesnaPL, KORWIN itp.).

Szansami na osiągnięcie dobrego wyniku przez Kukiza zajmowałem się już w swoich artykułach publikowanych w „Rzeczpospolitej” oraz w tygodniku „DoRzeczy”. Dlatego dziś chciałbym poświęcić kilka słów nie temu, ilu posłów wprowadzi on do nowego sejmu, ale tym, co się z nimi stanie wkrótce po wyborach. Artykuł ten adresowany jest do dwóch grup osób – tych, którzy boją się Kukiza oraz tych, którzy wiążą z nim wielkie nadzieje na odmianę ich życia. Pierwszych chciałbym uspokoić, drugich rozczarować.

Mało kto zwrócił uwagę na to, że 24 maja do lokali wyborczych udało się około 2,5 miliona wyborców, którzy w pierwszej turze oddali głos na Kukiza. Większość wcześniejszych badań sugerowała, że z 3 milionów jego wyborców około połowa nie weźmie udziału w drugiej turze. Stało się jednak inaczej i zdecydowana większość znalazła powody, by głosować na kandydata PiS lub na kandydata PO. To zła informacja dla Kukiza.

Druga zła informacja jest taka, że pomimo tego, iż sam Kukiz wielokrotnie puszczał oko i czynił wszelakiego rodzaju aluzje, że za nic nie odda głosu na Bronisława Komorowskiego, to aż 40% jego wyborców wybrało właśnie obecnego lokatora Belwederu. Problemem jest jednak nie to, że nie posłuchali swojego lidera, ale że ten magmowaty elektorat okazał się tak bardzo „rozjechany” w swoich sympatiach. 60% zagłosowało na Andrzeja Dudę, a 40% na Komorowskiego. To pokazuje, jak bardzo niekoherentny i niespójny jest elektorat Kukiza i jak bardzo trudno będzie go przy sobie utrzymać aż do jesieni.

Zwłaszcza, że szczęsny czas, gdy wszyscy komplementowali byłego lidera „Piersi” skończył się 24 maja. Obecnie jest on konkurentem zarówno dla PO,  jak i – zwłaszcza – PiS. To zaś oznacza, że ruszyły w centralach obu partii machiny do poszukiwania słabych punktów Kukiza oraz jego ludzi. Być może po wyborach będzie on atrakcyjnym kandydatem na partnera koalicyjnego (o czym za chwilę), ale w kampanii jest konkurentem i tak właśnie będzie traktowany. Już widać, że publicyści i dziennikarze zaprzyjaźnieni zarówno z obozem władzy, jak i z największą partią opozycyjną, przestają prawić mu dusery i zaczynają coraz bardziej brutalnie go atakować. Proces ten będzie się nasilał.  Dołączą do niego już wkrótce także politycy obu partii, a także działacze ugrupowań mniejszych, którym Kukiz odbiera tlen – ze szczególnym uwzględnieniem Ryszarda Petru i Janusza Korwin – Mikkego.

Ale najciekawsze może zdarzyć się już po wyborach. Kogóż bowiem szef JOW-owców wprowadzi do sejmu? Kim będzie tych 40, może 60, a może nawet 80 nazwisk, które już w październiku znajdą się na Wiejskiej? Tego nie wie nawet on sam! Nie jest w stanie upilnować tego, kto do niego obecnie dociera i kto ostatecznie znajdzie się na listach. Co więcej, nawet jeśli „jedynki” obsadzi swoimi zaufanymi ludźmi, to przecież nikt nie da mu gwarancji, że nie zostaną oni „przeskoczeni” przez lokalnych liderów, którzy znajdą się na dalszych miejscach. Poza tym, już dochodzą do opinii publicznej sygnały, że poszczególne partie delegują do budowy struktur „ruchu jowowego” swoich działaczy i zapewne uda im się poupychać ich na listach Kukiza.

Dlatego dla samego Kukiza będzie pewnie zaskoczeniem, kogo zobaczy w swoim klubie po wyborach. I teraz najciekawsze – ci ludzie mogą go bardzo szybko porzucić, bowiem nie będzie ich zbyt wiele ze sobą  łączyło, i przejść do obozu tej partii, która okaże się zwycięska. Wszystko dziś wskazuje na to, że będzie to PiS – trudno więc sobie wyobrazić, by Jarosław Kaczyński (lub Ewa Kopacz, gdyby to jednak PO wygrała na jesieni), nie spróbuje przeciągnąć na swoją stronę kilku, kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu Kukizowych posłów, by móc rządzić samodzielnie, a nie męczyć się w koalicji z nowym podmiotem. Jeśli zwycięskiej formacji będzie brakować niewiele do upragnionej większości 231 mandatów, to nowy klub może się rozpaść wcześniej, niż wszyscy myślą. Zwłaszcza, że desygnowana na premiera osoba, będzie miała wszystkie argumenty w ręku, by poszczególnych „beniaminków” od Kukiza przekupywać, zachęcać lub – co tu ukrywać – zastraszać.

Rozpad klubu Palikota trwał kilka lat, ale w końcu się dokonał. Rozpad klubu Kukiza może nastąpić o wiele szybciej. Chociażby dlatego, że Palikot nie był niezbędny koalicji PO-PSL, a ludzie Kukiza mogą być absolutnie konieczni do utworzenia większościowego i samodzielnego gabinetu PiS (lub koalicyjnego gabinetu PO-PSL). Poza tym, o czym była mowa na początku, o ile ludzi Palikota łączył jakiś mniej czy bardziej sprecyzowany światopogląd (i to właśnie lawirowanie ideowe szefa było jedną z przyczyn odchodzenia od niego poszczególnych posłów), o tyle w przypadku Kukiza trudno wskazać na jakąkolwiek ideologię. To formacja od lewa do prawa, od Dudy do Komorowskiego, do klerykalizmu do antyklerykalizmu, od Renaty Beger do Centrum Adama Smitha. Rozpad takiego tworu może być szybszy, niż wszyscy mogą się spodziewać. Szczególnie że silny na to będzie nacisk zwycięskiego ugrupowania, chcącego rządzić samodzielnie, a nie być w koalicji w nieobliczalnym i, co widać coraz wyraźniej, kapryśnym emocjonalnie Kukizem.

Dlatego o ile trudno ocenić, jaki może być wynik jego inicjatywy, o tyle łatwiej jest przewidywać, co może stać się z jego klubem zaraz po wyborach. Prawdopodobnie zostanie on rozmontowany przez zwycięską partię, co będzie o tyle łatwe, że ludzie, którzy ów klub będą tworzyć, charakteryzować się będą, mówiąc delikatnie, różnorodnością ideową, afiliacyjną oraz doświadczeniem politycznym. I będą stanowić łatwy łup dla doświadczonych w „korupcji politycznej”, czyli zwyczajnym politycznym dilowaniu, macherów z PiS lub z PO.

Stąd też mój początkowy apel do tych którzy boją się rządów „populisty Kukiza” – nie lękajcie się. Nie z takimi już oryginałami radziła sobie demokracja i polityka w Europie. Zniknie on z życia publicznego szybciej, niż wielu zachodnich populistów i niczego złego wam nie zrobi. A ci, którzy wiążą wielkie oczekiwania z wejściem do życia politycznego charyzmatycznego lidera „Piersi”, niech porzucą swe płonne nadzieje – nie odmieni on waszego życia i nie uczyni go lepszym. Musicie zrobić to sami.