Decyzja Andrzeja Dudy, by – mimo zapowiedzianej nieobecności Bronisława Komorowskiego – wziąć udział we wtorkowej debacie telewizyjnej, jest zła. Kandydat niczego nie może na tym zyskać, a jedynym ciekawym pytaniem jest to, ile może w wyniku tego stracić. Stanie się bowiem – pod nieobecność urzędującego prezydenta – głównym obiektem ataku wszystkich zgromadzonych w studio.

Wbrew pozorom, debaty telewizyjne rzadko rozstrzygają o ostatecznym wyniku wyborów. W polskich warunkach zdarzyło się to tylko dwa razy – w 1995 roku, kiedy to Lech Wałęsa przegrał pierwsze starcie z Aleksandrem Kwaśniewskim, i w 2007 roku, gdy Jarosław Kaczyński wyraźnie poległ w pojedynku z Donaldem Tuskiem. Ważne zresztą jest właśnie, że to nie tyle Kwaśniewski i Tusk wygrali, ile to, że Wałęsa i Kaczyński przegrali. Bo  prawdą jest, że w debatach telewizyjnych nie tyle się samemu wygrywa, co raczej doprowadza się do tego, że przeciwnik przegrywa.

I na taką właśnie próbę wystawi się we wtorek Duda – w związku z deklaracją sztabu Komorowskiego, że ich kandydat nie pojawi się na Woronicza, stanie się on w naturalny sposób obiektem do bicia dla pozostałych 9 pretendentów. Będą w niego walili jak w bęben – Braun oskarży go o bycie Żydem, JKM o bycie socjalistą, a Kukiz o bycie partyjnym bonzem za państwowe pieniądze. Palikot natomiast będzie mógł mu po prostu dać w twarz za wspieranie faszyzmu nad Wisłą. Przesadzam? Oczywiście, ale obraz będzie mniej więcej taki właśnie – 9 atakujących i 1 broniący się. Komorowski wiedział, że gdyby zdecydował się na udział w takiej dyskusji, to on byłby obiektem zmasowanej szarży konkurentów. Dlatego podjął słuszną, z własnego punktu widzenia, decyzję o absencji. Kandydat PiS, który we wtorek znajdzie się na miejscu Komorowskiego, idzie jednak na nią jak baranek na rzeź.

Duda zapisze się we wtorek do II ligi – będzie debatował z Wilkiem, Tanajno i Kowalskim. Zapłaci za to utratą kilku procent. Ilu? To już zależy do tego, co będzie działo się w studio. Nie należy jednak przesadzać – udział w tej debacie nie pogrąży jego szans na zajęcie pewnego drugiego miejsca. Ale na pewno nie zbliży go do jego głównego konkurenta. Duda na pewno nie zyska na udziale w tym evencie – pytanie tylko, jak wiele straci?

Jest tylko jedno wytłumaczenie decyzji sztabu Dudy o stawieniu się na Woronicza – że kandydat PiS obawia się, iż gdyby nie przyszedł, to na miejscu…mógłby pojawić się urzędujący prezydent! Bo tylko taką, przyznajmy – lekko irracjonalną, obawą można tłumaczyć udział Dudy w zapowiedzianej debacie. Wszystko inne przemawiałoby bowiem przeciwko temu.

fot. sztab Dudy