Przed tygodniem pisałem na Twitterze, że spodziewam się, iż wkrótce nastąpi zahamowanie spadku popularności Bronisława Komorowskiego oraz wzrostu popularności Andrzeja Dudy. Wczorajszy sondaż IBRIS dla „Rzeczpospolitej”, choć na razie pierwszy, zdaje się potwierdzać tę prognozę.

Choć przez następne 68 dni kampanii będziemy mieli jeszcze do czynienia z wieloma sondażami, które będą pokazywać różne spadki i wzrosty poszczególnych kandydatów, to chyba można zaryzykować tezę, że nastąpi stagnacja notowań dwóch najważniejszych graczy w wyścigu prezydenckim – Komorowskiego na poziomie około 50% i Dudy na poziomie około 25%. I że ta stagnacja utrzyma się właśnie w takich wartościach: ½ Polaków za urzędującą głową państwa i ¼ za kandydatem PiS.

Andrzej Duda miał imponujący początek kampanii – świetna pierwsza konwencja, dobra obecność w mediach społecznościowych, udana akcja billbordowa, poprawny spot telewizyjny. Tyle tylko, że po pierwsze: Duda wychodził z cienia nierozpoznawalności, więc gdy tylko wyborcy PiS zaczęli go kojarzyć ze swoją ulubioną partią, to od razu zaczął zyskiwać w sondażach. I po drugie: jeśli wierzyć doniesieniom medialnym, jego sztab wydał już prawie połowę przeznaczonych na kampanie środków i musi zacząć rozsądnie nimi gospodarować, by nie dostać zadyszki w ostatnich dwóch – trzech tygodniach kampanii. Z tych właśnie powodów Duda szybko zyskiwał, ale też właśnie ostro wyhamował. I będzie buksował w miejscu. O ile do tej pory ludzie z jego otoczenia emanowali euforią i pewnością siebie, o tyle w najbliższym czasie zacznie ich ogarniać złość i irytacja, bo coś, co tak dobrze do tej pory szło, przestaćnie „żreć” – by użyć kolokwializmu. Duda jest coraz bardziej rozpoznawany (co przynosiło mu szybkie i łatwe zyski), ale właśnie dlatego teraz stanął w miejscu – bo ludzie owszem – rozpoznają go, ale jako polityka PiS i człowieka Jarosława Kaczyńskiego. Pamiętajmy – PiS nigdy nie zdobyło więcej, niż 1/3 głosów, a Kaczyński od wielu lat jest jednym z trzech najbardziej znienawidzonych i obdarzanych najmniejszym zaufaniem polityków w kraju. Z małym wyjątkiem okresu kampanii 2010 roku, która to kampania akurat przez sztab Dudy jest ostatnio określana jako fatalna i beznadziejna.

Sytuacja Komorowskiego jest zgoła inna – od pięciu lat jest najbardziej ulubionym polskim politykiem, zawsze na czele rankingów zaufania społecznego. Jego kampania jeszcze się na dobre nie zaczęła i sztab nie wydał nawet 1/10 przeznaczonych na nią środków. Nerwowe i nieudane próby przyspieszenia były spowodowane niepokojem związanym ze spadającymi sondażami. Obecnie, gdy – jak przewiduję – ustabilizują się na poziomie około 50%, zaplecze prezydenta powinno się uspokoić i przestać działać w pośpiechu i chaosie. To pozwoli na dojechanie do końca kampanii ze sporą przewagą nad Dudą i, być może, rozstrzygnięcie wszystkiego jeszcze w pierwszej turze.  Rezerwy Komorowskiego są nieporównanie większe, niż kandydata PiS – i nie chodzi tu tylko o pieniądze. Urzędująca głowa państwa może sfotografować się z twórcami „Idy”, zaprosić do pałacu najbardziej popularnych i lubianych sportowców, pozować z innymi głowami państw (choć jak pokazał wyjazd do Japonii, i takie okazje można zepsuć). Może też liczyć na większą sympatię mediów, niż Duda. No i ma o wiele większy kapitał społecznej sympatii, niż konkurent, któremu aż do znudzenia będzie wypominane, że jest jednak substytutem Kaczyńskiego.

Wszystko to skłania mnie do postawienia tezy, że okres szybkich spadków Komorowskiego i szybkich zysków sondażowych Dudy, mamy już za sobą. Że obaj kandydaci ustabilizują swoje poparcie na poziomie, odpowiednio, 50 i 25% i że tendencja ta, jeśli nie stanie się nic spektakularnego, utrzyma się aż do końca kampanii.

fot. PBK na FB