Wszystko wskazuje na to, że Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie zobaczymy w następnym parlamencie, a osobą która to spowoduje będzie Magdalena Ogórek.

Bez względu na to, jaki wynik osiągnie obecna kandydatka SLD, można zaryzykować hipotezę, że to dzięki niej partia Leszka Millera zniknie ze sceny politycznej. Widać bowiem coraz wyraźniej, że Ogórek zaczęła grę na siebie, a nie na partię. Jeśli zrobi dobry wynik (10-15%), to przecież to, co może jej wówczas zaoferować obecny lider Sojuszu, jest żałośnie małe. Bo co może jej dać? Jedynkę na katowickiej liście i perspektywę tego, że będzie jedną z 25 szabel Millera w przyszłym sejmie? Wszak dla kogoś, kto zajmie trzecie miejsce w wyścigu prezydenckim, to śmiesznie mało. Po 10 maja Ogórek będzie najbardziej „hot” nazwiskiem na polskiej lewicy i byłoby głupotą z jej strony, gdyby zgodziła się na zostanie paprotką w klubie SLD. Jeśli już dziś jest jedną z najbardziej rozpoznawanych marek na polskiej scenie politycznej, to za 3 miesiące będzie już prawdziwą carycą serc części polskich wyborców. Wyrazem braku ambicji i woli walki byłoby wówczas pozbieranie swoich zabawek i oczekiwanie na to, że będzie się jedną z 460 postaci smutno snujących się po Sejmie.

Można przewidywać, że jeśli Ogórek wykręci naprawdę dobry wynik, to…założy swoją partię i wprowadzi ją do parlamentu jako jej liderka. Niech z 10-15% w elekcji prezydenckiej dostanie 6-8% w wyborach do Sejmu – wszak oznaczałoby to posiadanie swojego klubu, funkcję wicepremiera w rządzie PO-PSL-„Partia Ogórek”, dwóch ministerstw i trzech urzędów wojewódzkich. Oraz kilka milionów dotacji z budżetu państwa. To chyba lepsza perspektywa, niż zaszczytny tytuł posłanki klubu SLD z okręgu katowickiego czy rybnickiego i włóczenie się po sejmowych korytarzach w roli klubowego aniołka, prawda?

A jeśli Ogórek osiągnie słaby rezultat? Jeśli dostanie, powiedzmy, 5%? Przecież wówczas też nie będzie jej się opłacało zostanie w SLD i czekanie na to, jak partyjni spece będą ją oskarżać o najgorszy wynik partii w wyborach prezydenckich od…zawsze. Przecież wówczas też będzie sie  jej bardziej opłacało pójście na swoje i dołączenie do tych, którzy będą zakładać nową lewicową formację. Wszyscy bowiem wiedzą, że zaraz po 10 maja rozpocznie się walka o to, kto będzie współtworzył tę nową formację – po to startują Anna Grodzka czy Wanda Nowicka. Nie po to, by wygrać, ale po to, by potem handlować swoim jednym, czy dwoma, procentami. Jest oczywiste, że już za trzy miesiące na lewicy powstawać będzie nowe ugrupowanie – być może także z udziałem Janusza Palikota, Ryszarda Kalisza i innych. Magdalena Ogórek, ze swoimi pięcioma procentami z elekcji prezydenckiej, ogromną rozpoznawalnością wówczas i zdolnością do przyciągania uwagi mediów, będzie w tym gronie…potęgą i hegemonem. A to oznacza, że będzie potrafiła wywalczyć dla siebie o niebo lepszą pozycję, niż w spetryfikowanym SLD. Może nawet walczyć o przywództwo w takiej formacji i….funkcję wicepremiera w przyszłym rządzie, jakieś ministerstwo dla swojego człowieka i jeden urząd wojewódzki, z trzech przyznanych nowej formacji. Oraz do dostęp do kilku milionów z budżetowej dotacji.

W obu przypadkach, czyli zarówno świetnego wyniku i założenia własnej partii, jak i słabego rezultatu i dołączenia do nowopowstałej inicjatywy (z perspektywą zostania jej liderką), ofiarą decyzji Magdaleny Ogórek będzie Leszek Miller i jego partia. W obu przypadkach skończyć się to może zejściem SLD poniżej pięcioprocentowego progu. W obu przypadkach skutkować to może  trwałym wyeliminowaniem Sojuszu oraz jego obecnego szefa ze sceny politycznej. Czy Miller ma jakieś wyjście? Czy może zapobiec tej kronice zapowiedzianej śmierci? Czy musi biernie przypatrywać się, jak jego kaprys, kandydatka z której chciał zrobić swoją zabawkę, wbija mu zardzewiały nóż w plecy? Czy ma jakikolwiek ruch, poza biernym przyglądaniem się, jak biały anioł śmierci zbliża się do niego?

Wydaje się, że jedynym, choć wcale nie dobrym, wyjściem jest wycofanie Ogórek z funkcji oficjalnego kandydata SLD i poparcie Bronisława Komorowskiego już w pierwszej turze. To, powtórzmy, wyjście fatalne i przynoszące straty partii i samemu Millerowi, ale – jak się wydaje – jedyne, które może uratować go przed niechybną zagładą obozu postkomunistów. Koszty takiej decyzji byłby ogromne i niszczące Sojusz oraz jego lidera, ale i tak mniejsze, niż te, których można się spodziewać, jeśli Magdalenie Ogórek pozwoli się zrealizować jej, odgadywany przeze mnie, plan.

Byłoby to niejako powtórzenie historii z 2005 roku i wycofania się w połowie kampanii Włodzimierza Cimoszewicza. Skutki, jak pamiętamy, były dla SLD opłakane, ale czy Miller ma inne wyjście? Czy może sobie pozwolić na realizację scenariusza, w którym on i jego partia obsadzeni zostali w roli pożytecznych osłów, których zdobywcy bieguna, po tym, jak już owe osły dowiozą ich do celu, zarzyna się i zjada?

Millera na początku lat 90-tych próbowali politycznie uśmiercić  solidarnościowcy i KPN-owcy, potem chciał to zrobić Aleksander Kwaśniewski, Józef Oleksy, Wojciech Olejniczak, Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Nikomu z nich się ta sztuka nie udała. Żyrardowski piskorz zawsze potrafił ujść z życiem i się odrodzić. Czyżby tą, która złoży go do politycznego grobu, była piękna, zwiewna i wyszydzana przez wszystkich Magdalena Ogórek. Ależ byłby to spektakularny koniec owego mężczyzny….

fot.SLD