Noszę się z myślą napisania książki o mechanizmach rządzących polityką. Ma ona pokazywać czym jest współczesna polityka, jakie panują w niej reguły, według jakich zasad działa. Dzisiejszy tekst jest fragmentem tej książki i traktuje o długotrwałości zobowiązań.

W polityce obowiązuje zasada „coś za coś”. Jeśli czegoś chcemy od naszego politycznego partnera lub przeciwnika, to musimy oczekiwać, że zapyta się on nas o to, co on lub jego otoczenia będą z tego mieli. I nie można w takiej sytuacji zrobić wielkich oczu i dziwić się, że nasz interlokutor nie jest gotów poprzeć naszego pomysłu tylko dlatego, że jest on po prostu dobry. Powinniśmy więc mieć przygotowaną odpowiedź na pytanie o to, jakie korzyści odniesie nasz rozmówca i co my możemy mu dać za jego poparcie. Dlatego nikt w polityce nie oburza się, gdy pytany jest o to, w jaki sposób może odwdzięczyć się za przychylność w załatwieniu jego sprawy. Jest to norma i elementarz. Zachowanie inne tratowane jest jako podejrzane i nieetyczne. Pełna zgoda, bez wynegocjowania dla siebie własnych korzyści, budzi nieufność i podejrzliwość. Bowiem nie zakłada ekwiwalentności.

To ekwiwalentność powoduje, że obie strony czują się zobowiązane do dotrzymania umowy – jeśli i ja i ty mamy interes w tym, by dochować obietnicy, wówczas zwiększa się szansa na to, że naprawdę obie strony dotrzymają danego słowa. Jeśli bowiem deal był zawarty tylko dlatego, że jedna strona poprosiła drugą, to maleje prawdopodobieństwo, że umowa zostanie dotrzymana, bowiem owa druga strona nie ma w tym żadnego interesu. A w polityce interesy wiążą bardziej i skuteczniej, niż moralny przymus.

Dlatego zawsze, chcąc coś osiągnąć, należy być przygotowanym, że druga strona zażąda czegoś dla siebie. Czegoś, co będzie akceptowalne przez oba układające się podmioty. „Coś za coś” jest więc oczywistą i zalecaną zasadą politycznego dilowania. Ale czasem zdarza się, że ten, kto ma na coś się zgodzić, nie ma akurat niczego w danej chwili, czego mógłby od strony proszącej chcieć. Wówczas daje tak zwany „żeton”. Żeton nie jest czymś konkretnym i wymiernym – jest jedynie poczuciem strony proszącej, że ma wobec strony zgadzającej się pewne polityczne zobowiązanie. Nic zwerbalizowanego i dookreślonego, ale jednak istniejącego. I musi wiedzieć, że strona zgadzająca się może po pewnym czasie przyjść i poprosić o oddanie żetonu – oznacza to, że chce rekompensaty za wcześniejszą zgodę.

I tu rządzi żelazna zasada – im później chcemy odzyskać nasz żeton, tym mniej za niego dostaniemy. Jeśli pomogliśmy komuś wczoraj i za tydzień przychodzimy do niego po nasz żeton i chcemy, by coś dla nas zrobił, czymś się odwdzięczył, możemy zażądać za to o wiele więcej, niż gdyby przyjdziemy za dwa tygodnie lub za miesiąc. Z każdym dniem wartość naszego żetonu słabnie i ci, którzy są nam coś winni, coraz mnie poczuwają się do oddania długu wdzięczności. Należy więc żądać zwrotu żetonu jak najszybciej, bo wówczas możemy za niego dostać najwięcej.

Powstaje pytanie, kiedy żeton przestaje już zupełnie cokolwiek znaczyć? Odpowiedź nie jest prosta – prócz podkreślenia zasady, że im dalej od wcześniej zawartego dealu, tym wartość żetonu mniejsza. W polskich warunkach żeton traci wartość po około 3-4 miesiącach. Nie jest to jasna granica i nie zawsze obowiązuje (zależne to jest od rodzaju przysługi oraz od osobowości danego polityka), ale można pokusić się o stwierdzenie, że po mniej więcej kwartale każdy polski żeton staje się bezwartościowy. Ktoś, kto wówczas powołuje się na niego, może zostać odprawiony z kwitkiem i potraktowany jak natręt chcący czegoś, co do niego nie należy. Sytuacja bowiem była przez te kilka miesięcy dynamiczna, uległa zmianie i dziś już nie sposób oddać żetonu. Rozumieją to prawie wszyscy i ktoś, kto natarczywie domaga się oddania mu po tym okresie żetonu uważany jest za osobę niekulturalną i awanturującą się, z którą lepiej na przyszłość nie zawierać żadnych interesów.

fot. sejm.gov.pl