Sceptycyzm może mieć podstawy naukowe, ale może być powodowany również brakiem wiedzy i rozeznania. W tym drugim przypadku znamionuje ciemnotę. Nowoczesny konserwatyzm powinien się trzymać od tego drugiego sceptycyzmu z daleka – pisze dla 300POLITYKI profesor Andrzej Kisielewicz, matematyk, logik, badacz sztucznej inteligencji, były działacz Solidarności Walczącej i redaktor tygodnika Solidarność Walcząca.

Jednym z głównych punktów linii propagandowej opozycji, szczególnie akcentowanym podczas rządów Tuska, jest to, że wyborcy Prawa i Sprawiedliwości to ciemnogród, a ci którzy głosują na PO to „młodzi, wykształceni z wielkich miast”. Sama chęć przynależności do tej ostatniej grupy, a jeszcze bardziej obawa przed zaliczeniem do ciemnogrodu, znaczną część wyborców skłaniała do głosowania na obecną opozycję. Trochę ten fałszywy podział podważyło pojawienie się w obozie zjednoczonej prawicy młodych profesjonalnych menadżerów. To ważne osiągnięcie wydaje się ciągle nie dość doceniane i nie dość wykorzystane.

Generalnie lewica na świecie stara się utrwalić stereotyp, że lewicowość to postęp i oświecenie, a prawicowość to wstecznictwo i zabobon. Szybką i celną ripostą jest to, że myśl konserwatywna jest na ogół głębsza i bardziej subtelna, a myśl lewicowa to zazwyczaj tani produkt dla inteligenckich mas. I to dobrze tłumaczy popularność idei lewicowo-liberalnych w środowiskach uniwersyteckich: bowiem indywidualistów, myślących niezależnie jest w tych środowiskach, wbrew pozorom, niewielki procent; zdecydowana większość ulega modom, presji środowiska i stara się „dopasować do tłumu”.

Wśród wyborców prawicy i wartości tradycyjnych szczególną siłę stanowi zdrowy rozsądek. To właśnie zdrowy rozsądek znacznej części polskiego społeczeństwa zadecydował o tym, że mimo zmasowanej propagandy zdecydowanej większości mediów w Polsce, wyborcy przedłużyli mandat do rządzenia Prawu i Sprawiedliwości. Nie – antykomunizm, nie – hasła patriotyczne, nie – oburzenie związane z katastrofą smoleńską, nie – hasła antyunijne – lecz zdroworozsądkowe rozpoznanie własnych interesów i zdroworozsądkowy konserwatyzm umożliwiły utrzymanie władzy przez prawicę.

Jako logik i metodolog nauki, mam szczególną atencję dla zdrowego rozsądku. Mowa tu o zdrowym rozsądku w najlepszym tych słów znaczeniu – w tym, w jakim (wedle Quine’a) „nauka jest przedłużeniem zdrowego rozsądku” i w którym zdrowy rozsądek ewoluuje, nabiera coraz większej mocy wraz z utrwalaniem się ustaleń nauki w powszechnym postrzeganiu świata. Dlatego z niepokojem obserwuję fakt, że wśród prawicowych polityków i prawicowych publicystów pojawił się wyraźny trend do kwestionowania ustaleń zdrowego rozsądku i krzewienia czegoś, co lewica nie bez racji nazywa „ciemnotą”. Chodzi mi o kwestionowanie lub podważanie sensu powszechnych szczepień przeciwko covid-19. Takiej powszechnej manifestacji spadku zaufania do medycyny i do nauki nie obserwowaliśmy chyba nigdy wcześniej w historii.

Pomińmy Konfederację, bo jej aktywność już od dawana zupełnie swobodnie rozmija się z rozumem i zdrowym rozsądkiem. Wymienię tylko dwa najbardziej spektakularne przypadki. Oto redaktor Dorota Łosiewicz w telewizji publicystyczno-informacyjnej wPolsce.pl prezentuje nam horror, jaki przeżyła jedna z pań nauczycielek po szczepieniu. I czyni to bez żadnej sugestii, że najprawdopodobniej ta pani tak ma i to samo mogło zdarzyć się jej po użądleniu osy. Czyni to pani redaktor nie zważając na to, że najprawdopodobniej tą audycją udało się jej skutecznie zniechęcić kilkaset osób do szczepienia. Później zresztą dziennik „Fakt” znacznie pogłębił efekt jej pracy publikując zdjęcie opuchniętej pani nauczycielki z odpowiednim komentarzem. Z kolei konserwatywny tygodnik „Do Rzeczy” promuje na swoich łamach antyszczepionkowe deliberacje profesora Koraba-Karpowicza, filozofa, historyka z Uniwersytetu Opolskiego, podczepiającego się (przepraszam za określenie, ale w tym wypadku jest najcelniejsze) pod sensacje jednego czy kilku zagranicznych ekspertów, którzy mają odmienne zdanie w temacie szczepień niż zdecydowana większość światowych ekspertów medycznych. Artykuł zaprezentowany jest tak, że niejeden czytelnik ulegnie złudzeniu, iż ma do czynienia z głosem poważnego fachowca związanego z Uniwersytetem Oksfordzkim.

Pozwolę sobie w wielkim skrócie przedstawić postawę, którą moim zdaniem dyktuje logika i zdrowy rozsądek. Po pierwsze nie kwestionuję potrzeby sceptycyzmu; wręcz przeciwnie. Prawdziwego naukowca, badacza natury, cechuje sceptycyzm. Naukowiec łączący badania z refleksją metodologiczną ma świadomość, że nasza wiedza dotycząca rzeczywistości (wyłączam tu matematykę i nauki dedukcyjne) jest niepewna i zawodna. Są nauki (takie jak pewne działy fizyki), gdzie wiedza jest „prawie pewna”, „w praktyce pewna” – to wiedza dotycząca głównie najbliższego nam kawałka czasoprzestrzeni, tu i teraz, oparta na ciągłym i powtarzającym się doświadczeniu. Z praw mechaniki korzystamy tak jakby były pewne, mimo że istnieją przecież niezerowe prawdopodobieństwa, iż w pewnych sytuacjach prawa te mogą zawieść. Na drugim krańcu jest wiedza dotycząca odległych rejonów wszechświata, nieobserwowalnych, odległych zdarzeń takich jak „wielki wybuch”, która ma charakter par excellence hipotetyczny. Również charakter hipotez raczej niż dostatecznie potwierdzonych faktów mają różne ustalenia w dziedzinie archeologii, historii, geologii, teorii ewolucji; nowe odkrycia potrafią zupełnie unieważnić przyjęte hipotezy. (Nie zmienia to faktu, że i w tych dziedzinach mamy zdumiewające metody, pozwalające nam uzyskiwać znacznie większą pewność, niżby to mogło wydawać się sceptykowi bez rozeznania).

Medycyna nie jest oparta na wiedzy pewnej i niezawodnej. W sprawach dotyczących zdrowia i funkcjonowania ludzkiego organizmu mamy spore obszary niewiedzy, pytania na które nie znamy odpowiedzi (a których to pytań jest coraz więcej wraz ze zdobywaniem nowej wiedzy!) oraz prawie na pewno, są miejsca, w których nasza wiedza jest błędna, a obraz, jaki mamy, fałszywy i mylący. Oprócz błędnego podejścia medycyny do pewnych schorzeń (wynikającego z naszej niewiedzy), lekarz udzielający nam pomocy może źle rozpoznać nasz problem, nie zauważyć czegoś, zagubić się w zbyt skomplikowanym splocie czynników, może się zwyczajnie pomylić, aptekarz może źle odczytać receptę, wydać nam nie ten lek; koncern farmaceutyczny może pomylić partie leków. My sami możemy być w tym ułamku promila pacjentów, których negatywna, ba! – kończąca się zgonem reakcja na dany lek nie została rozpoznana w badaniach. A mimo to w zdecydowanej większości idziemy do lekarza, wykupujemy lek, pozwalamy sobie wstrzyknąć w ciało nie wiadomo co, łykamy coś co w zasadzie może być trucizną – i jak pokazuje zbiorowe doświadczenia zazwyczaj taki eksperyment wychodzi nam na zdrowie. Może też być tak, że traktowanie jakichś przypadków przez medycynę nie jest optymalne, bo koncerny produkujące leki, obsługujące służbę zdrowia, bardziej kierują się zyskiem niż optymalizacją efektów. Ba! prawie na pewno służba zdrowia mogłaby być lepsza, ale nie jest, bo jej system nie tylko nie jest optymalny, ale ma wręcz wiele jawnych mankamentów i niedobrych rozwiązań. Tyle, że i tutaj jest trochę jak z demokracją – każdemu z systemów służby zdrowia można wiele zarzucić, ale lepszego systemu nie udało się wymyślić i wdrożyć.

Mimo tych wszystkich faktów, w normalnych czasach korzystaliśmy ze służby zdrowia i wiedzy medycznej rutynowo i bez refleksji. Jeśli ktoś poddał rzecz refleksji i miał przy tym najbardziej sceptyczne podejście, to musiał ocenić, że system służby zdrowia ma skuteczność co najmniej 70-80 procent, i że nie ma żadnego innego trybu postępowania, który z tak wysoką skutecznością zapewniłby nam ochronę zdrowia i dobrostan. Można szukać pomocy w medycynie alternatywnej, można szukać u znachorów, domorosłych uzdrowicieli, można sobie wypracować własne sposoby leczenia na podstawie wiedzy znalezionej w internecie, ale zdrowy rozsądek nakazuje najpierw skorzystać ze służby zdrowia.

Tak samo jest ze szczepieniami. Można kombinować, czytać i powielać jakieś sensacje z internetu (a czegóż tam dzisiaj nie można znaleźć?!), ale jeśli decydujemy się nie szczepić, to powinniśmy mieć świadomość, że podejmujemy większe ryzyko: obstawiamy konia z kategorii fuksa. Oczywiście mamy prawo obstawiać fuksy, mamy prawo ryzykować własne zdrowie lub życie, ale nie wciskajmy innym ludziom ciemnoty. Zdrowy rozsądek, ogólne wiedza i logika, w obecnej sytuacji, nakazują się po prostu zaszczepić. Ta decyzja ma zdecydowanie największą wartość oczekiwaną sukcesu.

I jeszcze raz, żeby było jasne. Logicznie nie da się wykluczyć, że w wyniku obecnej pandemii i powszechnych szczepień grozi nam jakiś armagedon. Nie da się wykluczyć, że to Grzegorz Braun lub profesor Korab-Karpowicz ma rację, wbrew zdecydowanej większości światowego mainstreamu medycznego, i to pomimo tego, że te poglądy oparte są na plotkach, obsesjach lub iluminacji, a nie na rzetelnej wiedzy. Nie da się nawet wykluczyć, że mamy właśnie inwazję Marsjan i wszczepiają nam teraz jakieś czipy zupełnie nieznaną nam technologią (a Gates to jest agent z Aldebarana). Prawdopodobieństwo jest niezerowe. Ale tak małe, że żaden zdrowo myślący człowiek nie powinien go brać pod uwagę w decyzjach praktycznych. Nie da się wykluczyć, a nawet jest całkiem prawdopodobne, że mamy do czynienia w większym stopniu z pandemią medialną, z błyskawicznie szerzącą się paniką, z nowym zjawiskiem doby internetu, i że wskutek tego reakcja świata na to nowe zjawisko wcale nie jest optymalna: została wymuszona na rządach demokratycznych groźbą paniki i trudnego do przewidzenia rozwoju przypadków. Ale to nie powinno wpłynąć na decyzję szczepić się czy nie szczepić.

Podczas katastrof ludzkie reakcje zwykle w większym stopniu oparte są na emocjach, a w mniejszym stopniu na rozumie. Nic więc dziwnego, że obecnie obserwujemy taki wysyp teorii spiskowych i nieracjonalnych zachowań. Tymczasem w sytuacjach alarmowych powinniśmy nawet bardziej kierować się rozumem, wiedzą i dotychczasowym doświadczeniem. Sceptycyzm też należy stosować z umiarem i rozwagą. Sceptycyzm może mieć podstawy naukowe, ale może być powodowany również brakiem wiedzy i rozeznania. W tym drugim przypadku znamionuje ciemnotę. Nowoczesny konserwatyzm powinien się trzymać od tego drugiego sceptycyzmu z daleka.

Autor:

Andrzej Kisielewicz
Profesor nauk matematycznych, Politechnika Wrocławska, Uniwersytet Wrocławski; były działacz Solidarności Walczącej i redaktor tygodnika Solidarność Walcząca; ponad cztery lata spędził na uczelniach zagranicznych; laureat prestiżowych stypendiów naukowych Humboldta i Fulbrighta; autor wielu prac z dziedziny matematyki, logiki i informatyki publikowanych w pismach zagranicznych oraz autor książek popularno-naukowych, m.in. Logika i argumentacja. Praktyczny kurs krytycznego myślenia, PWN, Warszawa 2017, oraz Sztuczna inteligencja i logika, WNT, Warszawa 2014.

Foto (c) KnVH, Ondřej Němec